Zima będzie sroga dla świerszczy

Komisja Europejska wypuściła w zeszłym tygodniu najnowsze prognozy wzrostu gospodarczego na ten rok. To znaczy skurczenia, bo żaden europejski kraj nie przejdzie suchą stopą przez kryzys Covid-19. Na pierwszy rzut oka może wyglądać, jakby Polska stosunkowo dobrze się trzymała. Nad Wisłą ekonomia w tym roku ma się skurczyć o 4,3%, najmniej w całej Unii. Pewnie wkrótce premier Morawiecki pojawi się przed kamerami, aby ogłosić wielki sukces. Wprawdzie nie będzie ‘zielonej wyspy’, no bo kryzys też dużo głębszy niż ten, z którym zmierzyć się musiał rząd Donalda Tuska. Ale i tak będzie powód do dumy. Spójrzcie: żaden kraj w Europie tak dobrze się nie trzyma jak Polska.

Niestety, jest gorzej niż wygląda. 

W żadnym innym kraju w Europie dług publiczny nie rośnie tak szybko jak w Polsce. Albo ściślej: nigdzie w Europie spadek pkb nie przekłada się na tak duży wzrost zadłużenia jak u nas. To zmniejszenie pkb o 4,3% spowoduje, według prognoz Komisji, wzrost długu publicznego do 58,5% pkb, to znaczy 13% więcej niż obecnie. Tu wychodzi na jaw fatalna polityka budżetowa ostatnich lat.

Rządzący PiS zachowywał się jak świerszcz ze znanej bajki o świerszczu i mrówce. Podczas gdy mrówka całe lato zbierała zapasy na zimę, świerszcz beztrosko odpoczywał. A kiedy przyszła zima, mrówka miała co jeść, a świerszcz umierał z głodu.

Partia rządząca zachowuje się tak, jakby podstawowe prawa ekonomii nie dotyczyły Polski. Kto tam słyszał o kontracyklicznej polityce budżetowej? Zamiast wykorzystać lata tłuste, by zmniejszyć dług publiczny i zbudować rezerwy, tak jak zrobiły to inne kraje, Polski rząd wycisnął ostatnie zaskórniaki z kas państwowych instytucji, aby beztrosko je rozdawać. Teraz przyszły chude lata i dziura budżetowa tym szybciej rośnie, że systematycznie zwiększano wydatki sztywne. Rezerw mamy tyle co nic. Jedyny sposób, aby uzupełnić braki, to zapożyczyć się. Dług 58,5% pkb może się wydawać umiarkowany w porównaniu z państwami Europy południowej.

Niestety, jest gorzej niż wygląda.

Komisja bazuje na tym, co wiemy. Inaczej być nie może. Problem polega na tym, że bardzo mało wiemy. Warto zwrócić uwagę na trend. Na początku kryzysu bank Goldman Sachs zapowiadał 2,9% negatywnego wzrostu dla Polski. Na początku kwietnia było to już 3,9%. Polski Crédit Agricole wierzył wtedy jeszcze, że spadek ograniczy się do 2,1%, ale dwa tygodnia później tam też doszli do wniosku że 3,8% jest bardziej realistyczną prognozą. W tym momencie Instytut Finansów Międzynarodowych zapowiedział już spadek pkb o 4,9% a MFW spadek o 4,6%. Tych prognoz jest bez liku. Ważniejszy od liczb jest tu trend. Każdy dodatkowy tydzień zamrożenia gospodarki powoduje gwałtowne pogorszenie prognoz.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie druga fala epidemii, która zmusi rządy do ponownego zamrożenia gospodarki. Sądząc po prognozach – tym razem epidemiologów – szanse na to są całkiem realne. Sam minister zdrowia, Łukasz Szumowski, powiedział w tym tygodniu: „Dzisiaj przygotowujemy się do jesieni, bo mogą wybuchnąć dwie epidemie w jednym momencie. Jesieni obawiam się najbardziej.” R, czyli współczynnik pomnażania się liczby chorych według ministra oscyluje w Polsce około 1, czyli jeden pacjent średnio zaraża jednego kolejnego pacjenta. Innymi słowa, wirus nie wygasa, a rząd otwiera kolejne branże gospodarki.

Jeżeli dojdzie do tej drugiej fali jesienią, rząd będzie zmuszony ponownie zamknąć gospodarkę. Chyba że PiS wybierze wariant białoruski: udajemy, że wirusa nie ma. Ale to w Polsce raczej się nie uda. Ponowne ‘zamrożenie’ oznacza, że prognoza Komisji, minus 4,3%, traci sens. Każdy dodatkowy punkt procentowy spadku pkb spowoduje – proporcjonalnie – najwyższy w Europie wzrost długu publicznego. W takim scenariuszu deficyt budżetowy, który w obliczeniach Komisji wyniesie w tym roku ‘tylko’ 9,5% pkb, przekracza 10%.

Ale może być gorzej.

Właściwie wszystkie prognozy zakładają tak zwaną ‘V-shaped recovery’, odbicie od dna w kształcie litery V. Mówiąc inaczej: kryzys szybko minie. Prognoza Komisji Europejskiej nie jest wyjątkiem. Dla Polski zapowiada już na przyszły rok 4,1% wzrostu. To by oznaczało, że może nie całe, ale jednak większość strat zostałaby odrobiona za rok, dwa. Częściowo to urzędowy optymizm, ale przede wszystkim niemożność oceny zagrożeń, które wiszą nad gospodarką światową. Możemy oszacować szkody wyrządzone przez epidemię, ale nie sposób przełożyć na liczby zagrożeń, które się jeszcze nie zmaterializowały.

Gospodarka światowa jest jak pacjent, który miał już choroby przewlekłe, gdy złapał koronawirusa. Gdyby system był zdrowy, te wszystkie lockdowny spowodowałyby dołek, ale organizm wróciłby szybko do poprzedniego stanu. Ale tak nie jest. Poprzedni kryzys, kryzys kredytowy, nie został rozwiązany, tylko przesunięty w czasie. Potocznie mówiąc ‘dodrukowano’ biliony dolarów, euro, funtów i jenów, które wprawdzie pompowały indeksy giełdowe do nowych rekordów, ale pieniądze te w minimalny sposób przekładały się na realny wzrost. Zamiast na produktywne inwestycje, koncerny wydawały te prawie darmowe pieniądze, na skup własnych akcji. Rezultat: kursy szybowały w górę i szefowie koncernów, którzy decydowali o tym ‘buyback’, inkasowali sowite premie w postaci akcji firm, lub opcji na te akcje.

W dodatku ta góra ‘świeżych’, prawie darmowych pieniędzy zatamowała uzdrowienie gospodarek, ponieważ utrzymała przy życiu nierentowne firmy i inwestycje. Pieniądze wylewały się z banków centralnych do banków komercyjnych, które szukały na gwałt sposobów aby je ulokować. Pieniądz szuka inwestora, zamiast na odwrót. To jest świat do góry nogami.

Firmy, które w normalnych warunkach nie miałyby szans na kredyt, dostawały pożyczki. Jako firmy-zombie zaczynają teraz upadać, bo ich wątłe interesy plajtują przez lockdown, podczas gdy oprocentowanie ich kredytów rośnie. Kredyty już zmieniają się w ‘śmieciowe’. Fed, bank centralny USA, zaczął skupować te tak zwane ‘junk bonds’, aby nie zawalił się rynek obligacji, a przede wszystkim, aby fundusze emerytalne, które posiadają te obligacje, nie wpadły w tarapaty. Fed skupuje obligacje śmieciowe. Czegoś takiego jeszcze w historii nie było.

Góra długów na świecie jest w tej chwili prawie dwa razy wyższa niż przed kryzysem kredytowym w 2007 roku. Tak jak wtedy, potężna część tych zobowiązań została zapakowana i sprzedana jako ‘produkty finansowe’, których ryzyko jest bardzo trudno do oszacowania. W każdej chwili gdzieś na świecie łańcuch zobowiązań może pęknąć. Jakiś kraj może przestać spłacać swoje obligacje. Jakaś większa korporacja może nagle upaść i pociągnąć za sobą kolejne. Wzrost oprocentowania na obligacjach państw Europy południowej może doprowadzić do nowego kryzysu strefy euro. Albo nagle upadnie jakiś większy bank. Nowy kryzys kredytowy może wybuchnąć nieoczekiwanie w każdym zakątku globu. Tak jak dwanaście lat temu.

Ale tym razem jest gorzej.

Dotąd banki centralne wyciągały pomocną dłoń pełną świeżych funduszy, kiedy tylko większemu graczowi na rynku groziła plajta. Teraz dzieje się to samo, z tą różnicą, że skala jest nieporównywalnie większa. Od 25 lutego Fed ‘stworzył’ około 2.500.000.000.000 dolarów. To jest wzrost bilansu o 60% w ciągu dziewięciu tygodni! (https://www.federalreserve.gov/monetarypolicy/bst_recenttrends.htm) Czegoś takiego świat nie widział. Rysuje się ‘Japoński’ scenariusz dla USA, zadłużenie powyżej 130% pkb, brak wzrostu przy rosnącym niebezpieczeństwie deflacji, albo później inflacji. Podczas gdy inwestorzy giełdowi powtarzają mądrość z ostatnich lat „Don’t fight the Fed” (Nie walcz z Fedem) i cieszą się z pompowania świeżych pieniędzy w giełdę, coraz więcej analityków zadaje sobie pytanie: Czy leci z nami pilot?  

Bo wiele wskazuje na to, że będzie gorzej.

Najłatwiej to zilustrować postacią ‘Dr. Doom’. To ksywka Nouriela Roubiniego, amerykańskiego ekonomista irańskiego pochodzenia, który zyskał światową sławę zapowiadając z dużą dokładnością kryzys kredytowy sprzed 12 lat. Już w zeszłym roku zapowiadał recesję. I to zanim pojawił się nowy wirus z Chin. Od tego czasu jego analizy robią się ponure jak dziewiętnastowieczny smog w Londynie. 

Niedawno opisał dziesięć ‘deadly D’s’, czyli dziesięć śmiertelnych zagrożeń dla światowej gospodarki, których nazwy po angielsku zaczynają się od litery D. (https://www.bnnbloomberg.ca/roubini-warns-of-l-shaped-greater-depression-1.1431864 ) Debt (dług), Deficit (deficyt) i Debasing of currencies (zniszczenie wartość pieniądza przez jego dodruk) są tylko trzy z nich. Jako inne wymienia ‘Deglobalization’ (deglobalizacja), Deadly man-made disasters (śmiertelne katastrofy spowodowane przez człowieka), Demographic changes (zmiany demograficzne), Deflation (deflacja), Disruption of supply chains (zrywanie łańcuchów dostawczych), Democracy backlash (kryzys demokracji), Duopolistic rivalry between China and the US (dwubiegunowa rywalizacja pomiędzy Chinami a USA). Według Roubiniego każde z tych zagrożeń dołoży w nadchodzących latach swoje pięć groszy do naszej gospodarczej niedoli. Nie będzie odbicia w kształcie litery V, ani w kształcie litery U, tylko długotrwała recesja.

Nie trzeba się we wszystkim zgadzać z naczelnym czarnowidzem, aby utemperować swój optymizm. Problem polega na tym, że rządy, banki i inne instytucje, które prognozują wzrost na najbliższe lata, nie są w stanie (i często nie chcą) wkalkulować tych ryzyk. Ale to nie zmienia faktu, że każda z tych bomb tyka pod światową gospodarką. A gdy wybuchnie, fale uderzeniowe dotrą również do Polski. Polska nie jest wyspą. A tym bardziej nie zieloną.

Wróg ma tajną broń: ‘R’

Naród polski to dzielny naród. To naród, który się kulom nie kłania. Sam naczelnik państwa dał przykład, jak należy wroga traktować z pogardą, krocząc po Placu Piłsudskiego zwartym szykiem, bez zbędnych środków ochronnych, ramię w ramię ze swoimi wiernymi druhami. Dzięki ich dalekowzroczności Polska prawie bez szwanku przechodzi przez korona-wojnę. OK, jakieś ofiary są, bo być muszą. Na wojnie jak na wojnie. Ale to nie dziesiątki tysięcy jak w innych krajach, dzięki zdecydowanym, dobrze przemyślanym ruchom naszych strategów.

Najmądrzejszym ruchem było zamknięcie granic RP. Należało to już dawno zrobić, bo wiadomo: wróg czai się za granicami. Więc taktycznie wykorzystano moment, gdy intruz stał się widoczny, aby szczelnie odciąć ojczyznę od obcych wpływów. Straż graniczna i wojsko odnalazły swoje prawdziwe powołanie. Tak jak policja i straż miejska, które zostały przerzucone na front wewnętrzny, gdzie ścigały niesubordynację rowerowo-spacerową. No i wojsko terytorialne nareszcie miało okazję poczuć smak patriotyzmu w czasach zagrożenia.

Ale to wszystko była walka obronna. Teraz przyszedł czas, aby przejść do ofensywy. Nie można dłużej tolerować zniszczenia, które wyrządził wróg na naszym terytorium; zamknięte sklepy, przerwana produkcja, rodacy bez pracy. Nie dajmy sobie dłużej kraju ‘zamrażać’. Nie dajmy sobie dłużej odbierać naszej wolności. Otwórzmy galerie handlowe, żłobki i przedszkola. Odwiedźmy muzea i hotele. I nie dajmy sobie odebrać naszej demokracji. Weźmy tłumnie udział w wyborach!

Naprzód Polsko! Ale bądźmy ostrożni, bo wróg nie śpi. Jak to powiedział premier Mateusz Morawiecki: „Musimy działać ostrożnie i elastycznie.” Dywersanci szerzą informację, jakoby miało brakować masek i innych środków ochronnych w szpitalach, a nawet w domach opieki. Parszywe kłamstwo, któremu rząd zadał kłam, organizując przylot największego samolotu od największego sojusznika, pełen masek i materiałów ochronnych najwyższej jakości.

Innym kłamstwem, które próbuje się wszczepić w zdrowy organizm narodu, jest stwierdzenie, jakoby Polska miała przeprowadzać mniej testów na milion mieszkańców niż inne kraje. Nieprawda! Dowodem są choćby Kirgistan, Armenia, Albania, Uzbekistan, Bułgaria, Ghana, Botswana, Mołdawia, Ukraina i Mongolia.

Ale najgroźniejsza broń, którą wytacza się przeciw naszemu narodowi, to broń tajna pod kryptonimem ‘R’. Tego oręża nie wyrażają słowa, tylko tajemnicze liczby. Na szczęście dla większości narodu ‘R’ to matematyczny bełkot. Wróg stara się więc ukryć ‘R’ w niewinnych obrazkach. Rysuje na przykład  staw, gdzie rosną nenufary i kusi Polaka porównaniem wirusa do owych nenufarów, zadając podstępne pytanie: Jeżeli liczba nenufarów podwaja się codziennie i cały staw jest pokryty tymi kwiatami po dziesięciu dniach, to po ilu dniach połowa powierzchni stawu będzie pokryta nenufarami?

Intuicja podpowiada; połowa powierzchni, to pewnie połowa czasu, czyli po pięciu dniach. Ale tak nie jest! Możemy z ręką na sercu zapewnić, że to nastąpi dopiero po dziewięciu dniach. Nie ma więc powodu do zmartwień. Wirus, jak kwiat wodny, wcale tak szybko się nie rozmnaża.

Takie dziecinne przedstawienie można z łatwością zbyć. Ale przeciwnik nie poddaje się. Celuje w tę część ludności, która zdała maturę, rzucając pojęciem ‘wzrost wykładniczy’. A tu znowu pojawia się to tajemnicze ‘R’. Na szczęście większość ludzi, która zdała maturę na 30% procent, wzrusza w tym momencie ramionami. Zostaną jednak te umysły ścisłe, podatne na dalsze kabalistyczne sztuczki. (Nie bójmy się tego określenia, gdyż jeden z głównych grożących ‘wzrostem wykładniczym’ jest Bill Gates. I przecież wiadomo z jakich pozycji finansowo-korporacyjnych ten miliarder mówi.)

W tym momencie ‘R’ odsłania swoją prawdziwą twarz. Pod ‘R’ kryje się obco brzmiąca nazwa ‘reproduction’. Ale nie dajmy się zwariować. To tylko prosta liczba. Nieduża zresztą; jeden, albo trochę więcej, lub mniej. Ta prosta liczba ma być ‘czynnikiem pomnażającym’, czyli tym, co zwielokrotnia liczbę zainfekowanych koronawirusem. A gdyby to R było większe niż jeden, to wzrost miałby być właśnie ‘wykładniczy’. W dodatku ‘R’ miałoby urosnąć przez odmrażanie naszego kraju, co z kolei spowodowałoby wzrost ryzyka tak zwanej ‘drugiej fali’. Mówi się, że ‘R’ wynosi w Polsce w tej chwili 1,13…  A zresztą, cholera wie, bo to zmienne, trudno uchwytne, mało dokładne…

Dość tego! Żaden odpowiedzialny dowódca nie zajmuje się niepewnymi cyferkami po przecinku, kiedy tu wojna trwa. Konkretne, ważne liczby są następujące: Liczba zakażonych spada. Liczba zgonów spada. Liczba wyleczonych rośnie. Czyli wróg jest w odwrocie i próbuje nam wcisnąć jakieś ‘R’. Ale my nie damy się nabrać. I nie tylko my. W całej Europie narody wychodzą z okopów i ruszają do ataku nie przejmując się kłodami pod nogi typu R-nie-R. Należy się nie bać i odbić zabraną nam przestrzeń. Jeżeli już R, to Ruszać!

Uwaga, mafia!

We Włoszech jest źle. Wiadomo, Włosi, to bałaganiarze. Nie to, co Polacy. W jakim kraju służba zdrowia została w ostatnich latach doprowadzona na skraj przepaści? W jakim kraju majstruje się w statystykach, licząc tylko tych, którzy umierają w szpitalach i skrzętnie wykluczając zgony tych, którzy cierpieli na „choroby współistniejące”? W Polsce, czy we Włoszech? Wiadomo.

Nic więc dziwnego, że Włosi boją się, że mafia może skorzystać z okazji. Włoski prokurator i główny koordynator walki z mafią, Nicola Gratteri, obawia się, że kiedy upadające firmy będą desperacko szukać kredytu, aby przetrwać, ‘rekiny-kredytodawcy’ z ‘Ndranghety i innych mafijnych organizacji z miłą chęcią pomogą. W ten sposób może się okazać, że po wygaśnięciu epidemii, pokaźna cześć gospodarki znajdzie się pod kontrolą mafii, albo bezpośrednio w jej rękach.

Na szczęście w Polsce nie mamy mafii. Chyba że ktoś daje wiarę komuś jak Balint Magyar, którego książka ‘Węgry; Anatomia państwa mafijnego’ ukazała się dwa lata temu w polskim przekładzie. Węgier opisuje, jak krok po kroku jego kraj został przejęty przez organizację mafijną, która kryje się za szyldem rządzącej partii.

Polski wydawca dodał książce sugestywny podtytuł ‘Czy taka przyszłość czeka Polskę?’. Czysta insynuacja. Wiadomo, że polska partia rządząca absolutnie nie wzoruje się na węgierskim przykładzie. Dowód: węgierski premier wykorzystał epidemię, aby sobie przyznać prawo do rządzenia dekretami. Nic takiego w Polsce się nie dzieje.

W Polsce nie ma ryzyka, aby pomoc rządowa dla gospodarki została wykorzystana dla politycznych celów. Przecież polski premiera wprawdzie nie jest ekonomistą, ale robił karierę w bankowości. Fachowiec, który zna się na finansach. Polska nie jest jakimiś tam Włochami, gdzie dług publiczny urósł już przed pandemią do 135 procent pkb. Nie, Polska należy do tych porządnych ‘północnych’ krajów, gdzie panuje dyscyplina budżetowa. Dowodem jest zrównoważony budżet.

Marudzą ci, którzy twierdzą, że ‘tarcza antykryzysowa’ nie ochroni polskich firm i pracowników przed skutkami nadciągającego kryzysu. Przecież władza oferuje ponad 210 miliardów złotych pomocy. Bardzo odpowiedzialna suma, bo pozwala utrzymać dług publiczny poniżej 60%, które jest zapisane w konstytucji. A jak wiadomo, konstytucja jest święta dla partii rządzącej.

Z tego powodu też nie może być mowa o stanie klęski żywiołowej. Nie dość, że ogłoszenie takiego stanu umożliwiłoby przedsiębiorcom staranie się o odszkodowanie finansowe, to również pozwoliłoby przekroczyć ten 60%-limit długu zapisany w konstytucji. Takie przekroczenie narażałoby na szwank wiarygodność kredytową polskiego państwa.

Jak premier Morawiecki uczciwie i rzeczowo tłumaczył w Senacie, taki spadek w ratingach może ‘różnymi kanałami’ odbić się. Na przykład spadającą wartością złotego. Polska pożyczyła od obcych równowartość około 500 mld złotych. W obcych walutach, rzecz jasna. Kiedy, jak to się stało ostatnio, złotówka traci około dziesięciu procent, do spłacenia jest dodatkowe 50 mld złotych. To tak jakby odebrano 500+ na ponad rok.

Poza tym kapitał międzynarodowy mógłby domagać się dużo wyższego oprocentowania, albo jeszcze gorzej, przestać pożyczać Polsce, bo preferuje – nie wiedzieć czemu – niemieckie obligacje. Na szczęście premier Morawiecki doskonale zna te spekulanckie sztuczki, skoro latami bronił polskich interesów przed kapitałem zagranicznym, dokładniej: irlandzkim.

Ale jest jeszcze coś. Stan klęski żywiołowej automatycznie przekreśliłby wybory prezydenckie 10-ego maja. To by była przesada! Na razie liczba chorych i ofiar wirusa jest niska (polskie służby skrupulatnie liczą każdy przypadek). Na razie nie znamy jeszcze rozmiaru ekonomicznego kryzysu. Więc nie należy ulegać panice.

No i przecież zawsze można rozszerzyć zakres pomocy państwowej, gdyby ‘tarcza’ okazała się niewystarczająca. Na przykład po 10-ym maja, po wolnych, uczciwych i równych wyborach. Wtedy może się okazać, że niestety, trzeba będzie zwiększyć deficyt.

Na przykład, aby ratować sektor finansowy, krwiobieg gospodarki. Banki dostają teraz jedną trzecią tarczy antykryzysowej w formie gwarancji NBP. 70 miliardów złotych! To znaczy, że mogą na wielką skalę pożyczać świeże pieniądze firmom, które jak wiadomo palą się w obecnej sytuacji do nowych inwestycji. Chyba że banki wymigają się i zrobią to samo, co podczas kryzysu 2008 r. Wtedy zamiast pożyczać firmom, kupowały na wielką skalę obligacje państwowe, ponieważ uznały, że to bezpieczniejsza lokata niż pożyczki firmom w kryzysie.

Polskie banki państwowe na pewno tego nie zrobią, bo tam rządzą patrioci. Ale te zagraniczne…? Jak wiadomo nadal potężna część bankowości jest w obcych rękach. A co zrobią prywaciarze? Niedawno słyszeliśmy wszyscy, jak to znany polski bankier nie raczy słuchać dobrych rad Komisji Nadzoru Finansowego, ani NBP. Bankierzy obcy i prywatni to niepewny element.

Ale nawet gdyby doszło do podobnego tąpnięcia sektora finansowego jak w poprzednim kryzysie, Polska na pewno nie popełni tych samych błędów co państwa zachodnie wtedy. One ratowały banki miliardami z kieszeni podatników. Ratowano banksterów pieniędzmi zwykłych ludzi! To było skandaliczne.

Niektóre państwa udają, że zachowały się porządnie wobec własnych podatników, nacjonalizując banki, które ratowały. Niemiec rząd posiada po dziś dzień 15 procent Commerzbanku. Holenderski rząd nadal kontroluje w całości bank ABN Amro. Tamte lewackie rządy na pewno spróbują położyć swoje macki na kolejnych firmach w trakcie nadchodzącego kryzysu, co słusznie zauważył tygodnik Der Spiegel: „Vorsicht vor der Pandemie-Planwirtschaft!” – „Strzeżcie się centralnie planowanej gospodarki-pandemii!”

Tam, na Zachodzie jest to całkiem słuszne ostrzeżenie, ale nie w Polsce. Przecież Polacy, a tym bardziej rządząca obecnie Polską partia, nienawidzą komunizmu, więc o nacjonalizacji nie ma tu mowy. Nie w przypadku banków, a tym bardziej nie w przypadku innych podmiotów gospodarczych. Nie będzie zresztą takiej potrzeby. Polskie firmy wyjdą obronną ręką z tego kryzysu, dzięki zbalansowanej, odpowiedzialnej polityce gospodarczej ostatnich lat, oraz ‘tarczy antykryzysowej’ rządu. Nie będą tak bardzo osłabione jak firmy gdzie indziej, więc nie będzie potrzeby wspierania ich, unaradawiając ich aktywa.

Nam nie grozi przejęcie części gospodarki przez mafię jak we Włoszech, przez państwo mafijne jak na Węgrzech, lub przez państwo socjalistyczne jak w Niemczech. Nie, Polska, to Polska. Tu nie będzie nacjonalizacji. Może być konieczna jakaś repolonizacja. Ale to coś innego, bo to wychodzi gospodarce na zdrowie. Partia rządząca dysponuje świetnymi fachowcami. Wystarczy popatrzeć na wyniki firm państwowych z ostatnich pięciu lat. Krótko mówiąc, Polska jest i będzie (coraz bardziej) w bezpiecznych rękach.