Zima będzie sroga dla świerszczy

Komisja Europejska wypuściła w zeszłym tygodniu najnowsze prognozy wzrostu gospodarczego na ten rok. To znaczy skurczenia, bo żaden europejski kraj nie przejdzie suchą stopą przez kryzys Covid-19. Na pierwszy rzut oka może wyglądać, jakby Polska stosunkowo dobrze się trzymała. Nad Wisłą ekonomia w tym roku ma się skurczyć o 4,3%, najmniej w całej Unii. Pewnie wkrótce premier Morawiecki pojawi się przed kamerami, aby ogłosić wielki sukces. Wprawdzie nie będzie ‘zielonej wyspy’, no bo kryzys też dużo głębszy niż ten, z którym zmierzyć się musiał rząd Donalda Tuska. Ale i tak będzie powód do dumy. Spójrzcie: żaden kraj w Europie tak dobrze się nie trzyma jak Polska.

Niestety, jest gorzej niż wygląda. 

W żadnym innym kraju w Europie dług publiczny nie rośnie tak szybko jak w Polsce. Albo ściślej: nigdzie w Europie spadek pkb nie przekłada się na tak duży wzrost zadłużenia jak u nas. To zmniejszenie pkb o 4,3% spowoduje, według prognoz Komisji, wzrost długu publicznego do 58,5% pkb, to znaczy 13% więcej niż obecnie. Tu wychodzi na jaw fatalna polityka budżetowa ostatnich lat.

Rządzący PiS zachowywał się jak świerszcz ze znanej bajki o świerszczu i mrówce. Podczas gdy mrówka całe lato zbierała zapasy na zimę, świerszcz beztrosko odpoczywał. A kiedy przyszła zima, mrówka miała co jeść, a świerszcz umierał z głodu.

Partia rządząca zachowuje się tak, jakby podstawowe prawa ekonomii nie dotyczyły Polski. Kto tam słyszał o kontracyklicznej polityce budżetowej? Zamiast wykorzystać lata tłuste, by zmniejszyć dług publiczny i zbudować rezerwy, tak jak zrobiły to inne kraje, Polski rząd wycisnął ostatnie zaskórniaki z kas państwowych instytucji, aby beztrosko je rozdawać. Teraz przyszły chude lata i dziura budżetowa tym szybciej rośnie, że systematycznie zwiększano wydatki sztywne. Rezerw mamy tyle co nic. Jedyny sposób, aby uzupełnić braki, to zapożyczyć się. Dług 58,5% pkb może się wydawać umiarkowany w porównaniu z państwami Europy południowej.

Niestety, jest gorzej niż wygląda.

Komisja bazuje na tym, co wiemy. Inaczej być nie może. Problem polega na tym, że bardzo mało wiemy. Warto zwrócić uwagę na trend. Na początku kryzysu bank Goldman Sachs zapowiadał 2,9% negatywnego wzrostu dla Polski. Na początku kwietnia było to już 3,9%. Polski Crédit Agricole wierzył wtedy jeszcze, że spadek ograniczy się do 2,1%, ale dwa tygodnia później tam też doszli do wniosku że 3,8% jest bardziej realistyczną prognozą. W tym momencie Instytut Finansów Międzynarodowych zapowiedział już spadek pkb o 4,9% a MFW spadek o 4,6%. Tych prognoz jest bez liku. Ważniejszy od liczb jest tu trend. Każdy dodatkowy tydzień zamrożenia gospodarki powoduje gwałtowne pogorszenie prognoz.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy będzie druga fala epidemii, która zmusi rządy do ponownego zamrożenia gospodarki. Sądząc po prognozach – tym razem epidemiologów – szanse na to są całkiem realne. Sam minister zdrowia, Łukasz Szumowski, powiedział w tym tygodniu: „Dzisiaj przygotowujemy się do jesieni, bo mogą wybuchnąć dwie epidemie w jednym momencie. Jesieni obawiam się najbardziej.” R, czyli współczynnik pomnażania się liczby chorych według ministra oscyluje w Polsce około 1, czyli jeden pacjent średnio zaraża jednego kolejnego pacjenta. Innymi słowa, wirus nie wygasa, a rząd otwiera kolejne branże gospodarki.

Jeżeli dojdzie do tej drugiej fali jesienią, rząd będzie zmuszony ponownie zamknąć gospodarkę. Chyba że PiS wybierze wariant białoruski: udajemy, że wirusa nie ma. Ale to w Polsce raczej się nie uda. Ponowne ‘zamrożenie’ oznacza, że prognoza Komisji, minus 4,3%, traci sens. Każdy dodatkowy punkt procentowy spadku pkb spowoduje – proporcjonalnie – najwyższy w Europie wzrost długu publicznego. W takim scenariuszu deficyt budżetowy, który w obliczeniach Komisji wyniesie w tym roku ‘tylko’ 9,5% pkb, przekracza 10%.

Ale może być gorzej.

Właściwie wszystkie prognozy zakładają tak zwaną ‘V-shaped recovery’, odbicie od dna w kształcie litery V. Mówiąc inaczej: kryzys szybko minie. Prognoza Komisji Europejskiej nie jest wyjątkiem. Dla Polski zapowiada już na przyszły rok 4,1% wzrostu. To by oznaczało, że może nie całe, ale jednak większość strat zostałaby odrobiona za rok, dwa. Częściowo to urzędowy optymizm, ale przede wszystkim niemożność oceny zagrożeń, które wiszą nad gospodarką światową. Możemy oszacować szkody wyrządzone przez epidemię, ale nie sposób przełożyć na liczby zagrożeń, które się jeszcze nie zmaterializowały.

Gospodarka światowa jest jak pacjent, który miał już choroby przewlekłe, gdy złapał koronawirusa. Gdyby system był zdrowy, te wszystkie lockdowny spowodowałyby dołek, ale organizm wróciłby szybko do poprzedniego stanu. Ale tak nie jest. Poprzedni kryzys, kryzys kredytowy, nie został rozwiązany, tylko przesunięty w czasie. Potocznie mówiąc ‘dodrukowano’ biliony dolarów, euro, funtów i jenów, które wprawdzie pompowały indeksy giełdowe do nowych rekordów, ale pieniądze te w minimalny sposób przekładały się na realny wzrost. Zamiast na produktywne inwestycje, koncerny wydawały te prawie darmowe pieniądze, na skup własnych akcji. Rezultat: kursy szybowały w górę i szefowie koncernów, którzy decydowali o tym ‘buyback’, inkasowali sowite premie w postaci akcji firm, lub opcji na te akcje.

W dodatku ta góra ‘świeżych’, prawie darmowych pieniędzy zatamowała uzdrowienie gospodarek, ponieważ utrzymała przy życiu nierentowne firmy i inwestycje. Pieniądze wylewały się z banków centralnych do banków komercyjnych, które szukały na gwałt sposobów aby je ulokować. Pieniądz szuka inwestora, zamiast na odwrót. To jest świat do góry nogami.

Firmy, które w normalnych warunkach nie miałyby szans na kredyt, dostawały pożyczki. Jako firmy-zombie zaczynają teraz upadać, bo ich wątłe interesy plajtują przez lockdown, podczas gdy oprocentowanie ich kredytów rośnie. Kredyty już zmieniają się w ‘śmieciowe’. Fed, bank centralny USA, zaczął skupować te tak zwane ‘junk bonds’, aby nie zawalił się rynek obligacji, a przede wszystkim, aby fundusze emerytalne, które posiadają te obligacje, nie wpadły w tarapaty. Fed skupuje obligacje śmieciowe. Czegoś takiego jeszcze w historii nie było.

Góra długów na świecie jest w tej chwili prawie dwa razy wyższa niż przed kryzysem kredytowym w 2007 roku. Tak jak wtedy, potężna część tych zobowiązań została zapakowana i sprzedana jako ‘produkty finansowe’, których ryzyko jest bardzo trudno do oszacowania. W każdej chwili gdzieś na świecie łańcuch zobowiązań może pęknąć. Jakiś kraj może przestać spłacać swoje obligacje. Jakaś większa korporacja może nagle upaść i pociągnąć za sobą kolejne. Wzrost oprocentowania na obligacjach państw Europy południowej może doprowadzić do nowego kryzysu strefy euro. Albo nagle upadnie jakiś większy bank. Nowy kryzys kredytowy może wybuchnąć nieoczekiwanie w każdym zakątku globu. Tak jak dwanaście lat temu.

Ale tym razem jest gorzej.

Dotąd banki centralne wyciągały pomocną dłoń pełną świeżych funduszy, kiedy tylko większemu graczowi na rynku groziła plajta. Teraz dzieje się to samo, z tą różnicą, że skala jest nieporównywalnie większa. Od 25 lutego Fed ‘stworzył’ około 2.500.000.000.000 dolarów. To jest wzrost bilansu o 60% w ciągu dziewięciu tygodni! (https://www.federalreserve.gov/monetarypolicy/bst_recenttrends.htm) Czegoś takiego świat nie widział. Rysuje się ‘Japoński’ scenariusz dla USA, zadłużenie powyżej 130% pkb, brak wzrostu przy rosnącym niebezpieczeństwie deflacji, albo później inflacji. Podczas gdy inwestorzy giełdowi powtarzają mądrość z ostatnich lat „Don’t fight the Fed” (Nie walcz z Fedem) i cieszą się z pompowania świeżych pieniędzy w giełdę, coraz więcej analityków zadaje sobie pytanie: Czy leci z nami pilot?  

Bo wiele wskazuje na to, że będzie gorzej.

Najłatwiej to zilustrować postacią ‘Dr. Doom’. To ksywka Nouriela Roubiniego, amerykańskiego ekonomista irańskiego pochodzenia, który zyskał światową sławę zapowiadając z dużą dokładnością kryzys kredytowy sprzed 12 lat. Już w zeszłym roku zapowiadał recesję. I to zanim pojawił się nowy wirus z Chin. Od tego czasu jego analizy robią się ponure jak dziewiętnastowieczny smog w Londynie. 

Niedawno opisał dziesięć ‘deadly D’s’, czyli dziesięć śmiertelnych zagrożeń dla światowej gospodarki, których nazwy po angielsku zaczynają się od litery D. (https://www.bnnbloomberg.ca/roubini-warns-of-l-shaped-greater-depression-1.1431864 ) Debt (dług), Deficit (deficyt) i Debasing of currencies (zniszczenie wartość pieniądza przez jego dodruk) są tylko trzy z nich. Jako inne wymienia ‘Deglobalization’ (deglobalizacja), Deadly man-made disasters (śmiertelne katastrofy spowodowane przez człowieka), Demographic changes (zmiany demograficzne), Deflation (deflacja), Disruption of supply chains (zrywanie łańcuchów dostawczych), Democracy backlash (kryzys demokracji), Duopolistic rivalry between China and the US (dwubiegunowa rywalizacja pomiędzy Chinami a USA). Według Roubiniego każde z tych zagrożeń dołoży w nadchodzących latach swoje pięć groszy do naszej gospodarczej niedoli. Nie będzie odbicia w kształcie litery V, ani w kształcie litery U, tylko długotrwała recesja.

Nie trzeba się we wszystkim zgadzać z naczelnym czarnowidzem, aby utemperować swój optymizm. Problem polega na tym, że rządy, banki i inne instytucje, które prognozują wzrost na najbliższe lata, nie są w stanie (i często nie chcą) wkalkulować tych ryzyk. Ale to nie zmienia faktu, że każda z tych bomb tyka pod światową gospodarką. A gdy wybuchnie, fale uderzeniowe dotrą również do Polski. Polska nie jest wyspą. A tym bardziej nie zieloną.